poniedziałek, 30 listopada 2015

Krótka historia krzyku

Na początku jest krzyk. Dzieci tak właśnie się rodzą. Albo nie. Czy Pierwsza krzyczała od razu czy zaraz potem? Tego MultiMatka nie pamięta otumaniona znieczuleniem ogólnym. Dość, że wkrótce potem krzyczeć zaczęła, a za każdym razem robiła to w taki sposób, jakby zaraz świat miał się skończyć w jakiś naprawdę katastrofalny sposób np. pod falą ogromnego tsunami w środku Polski. Już położne w szpitalu poznały dobrze TEN krzyk. Niedoświadczona MultiMatka nie miała z nim jeszcze do czynienia i całą winę za ten stan rzeczy zrzuciła na popularne dolegliwości o nieokreślonej genezie, potocznie zwane  kolką... Nic bardziej mylnego! Kolki minęły,  a krzyk był i był....

Następnie na świecie pojawił się Drugi. Gdy wyjmowano go z brzucha, był o dziwo bardzo cicho... Zatkało go chyba z wrażenia, że rodzi się w blasku reflektorów szpitalnych pośrodku dużego zamieszania, gdzie biel miesza się żywo z czerwienią... Drugi nie pozostawał dłużny siostrze. Potrafił krzyczeć z równie dużymi zaangażowaniem i z równą skutecznością budzić sąsiadów.
Trzeci w porównaniu z rodzeństwem to niemalże Mały Budda. Mimo to MultiMatce ciągle się zdaje, że ma jakąś odsiadkę bez wyroku. A tam od 4 lat... Dzień w dzień... On... Intensywny, destrukcyjny, zawsze na miejscu. Krzyk. Wyrafinowana tortura niczym w Guantanamo...
 
MultiMatka wita w domowym Guantanamo popijając kolejną melisę...
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz